niedziela

Wakacje polek

wraca temat wakacji polek i tego co robią na wakacjach i co im imponuje a przede wszystkim jak gardzą polskimi facetami. Temat dotyczy ogólnie pojętych sekspodróży, czyli czegoś, co w polsce jest wciaż uważane za zboczenie lub w najlepszym razie za pomysł wprost z piekielnych czeluści

Oto na jednym z portali znalazłęm dość długi tekst, który warto przeczytać, by dowiedzieć się jakie są imperatywy i priorytety polskich panienek i kolesi w temacie seksturystyki i czy potrafią po niej wracać do rzeczywistości. Udanej lektury:
Ona – kobieta po trzydziestce. Szefowa marketingu w dużym zachodnim koncernie. Przeciętna, ale może się podobać. Mąż informatyk. Dziesięć lat po ślubie. Opowiada mąż.– Nasz związek przeżywał kryzys, to fakt. Bezskutecznie próbowaliśmy naprawić małżeństwo, decydując się na drugie dziecko. Na terapii małżeńskiej poradzili nam: znajdźcie sobie jakąś pasję. Dajcie sobie trochę luzu. Odpocznijcie od siebie. Pojedźcie na przykład osobno na urlop. Kupiłem harleya i z grupą nowych znajomych pojechałem w trasę po Europie. Ona wykupiła kurs nurkowy w Szarm el-Szejk.
Po dwóch tygodniach wróciła kwitnąca. Miesiąc później pojechała jeszcze raz w to samo miejsce, do tego samego hotelu. Tym razem z teściową. Tłumaczyła: „Było tak pięknie, że chcę zabrać tam mamę”. Myślę – OK. Wróciła i po dwóch miesiącach zorganizowała wyjazd integracyjny dla pracowników swojej firmy. Znów Szarm i ten sam hotel. Po powrocie w domu jakby jej nie było. Ciągle przy komputerze. Skype, skype, skype. Kiedy wchodzę, zasłania albo wyłącza monitor. Któregoś dnia znalazłem jej drugą komórkę, na kartę. W końcu włamałem się do jej komputera. Nie wierzyłem własnym oczom. Nie chodzi nawet o to, że odkryłem korespondencję z kochankiem, Egipcjaninem. Nie chodzi nawet o to, że to jakiś masażysta. Oni pisali do siebie wierszem! – opowiada.
Rok później mąż, trochę z zemsty, trochę dla poprawy samopoczucia rusza do jednego z sekskurortów Tajlandii. Historia kończy się bolesnym, ciągnącym się od roku rozwodem. Z rozmowami wyłącznie przez prawników, wyszarpywaniem sobie dzieci i majątku.
Marlena, urzędniczka ds. edukacji jednej z podwarszawskich gmin, wiek 37 lat, wzrost 170 centymetrów, waga 87 kilogramów, wykształcenie wyższe. Rozwódka, samotnie wychowuje 10-letniego synka. O tunezyjskim kochanku (była u niego trzykrotnie, zawsze z grupą turystyczną, zawsze mieszkała w hotelu): – Gdzie ja bym w Polsce takiego znalazła? Kabriolet BMW, czarna ramoneska, błękitne dżinsy rurki, brzuch jak kaloryfer. Na dyskotece tańczył całą noc. Nie siadał, chyba że ja sobie tego życzyłam. Co dzień wysyłał po 20 miłosnych SMS-ów. Kiedy się budziłam, on już stał pod balkonem z bukietem kwiatów. Co dzień przez dwa tygodnie.
Agata, manikiurzystka z Płocka: – Mój egipski habibi (po arabsku „kochany”). Zawsze wypachniony, odprasowany, wyżelowany. Mówię: „Jestem głodna” – biegnie po przekąski. „Pić mi się chce” – zaraz przynosi coś pysznego w wielkiej szklance, z bąbelkami, lodem i parasolką. „Jestem zmęczona” – już się szykuje do masażu pleców. I te oczy... Mój polski chłopak to przy nim cieć. Ma brud za paznokciami, jak gada, to tylko o swoim golfie i jakie felgi do niego kupił. Ciągle czuć od niego piwem. Mimo że ma własny warsztat blacharski, to ciągle nie ma forsy. Mówi, że odkłada. Egipt widział na pocztówce ode mnie. I innego nie zobaczy!
Iluzja

Dziś polskie trasy sekspodróży są już dobrze przetarte. Kobiety jeżdżą do Egiptu i Tunezji, rzadziej do Turcji i na Bali. Mężczyźni do Tajlandii, Wietnamu i Kambodży, rzadziej na Kubę. Sporą popularnością wśród panów cieszy się Krym (ten kierunek bardzo lubią też Turcy, którzy rosyjskie i ukraińskie dziewczyny nazywają „Natasza jataszi” – czyli „Natasza hop do łóżka”)

Jessica Jacobs, autorka książki „Seksturystyka w przestrzeni postkolonialnej”, mówi: – Polacy się wzbogacili i dołączyli do Anglików, Francuzów, Niemców czy Amerykanów, którzy seksturystykę uprawiają od lat. Początkowo kierunki tych podróży prowadziły za najbliższą granicę albo tam, gdzie ekspansja kolonialna poszczególnych narodów. Zawsze tam, gdzie biedniej.
W latach 20. XX wieku znanymi na całym świecie miastami grzechu były Szanghaj, Paryż i Berlin. Później sławę zyskały Rio de Janeiro czy dzielnice czerwonych latarni w Amsterdamie i Hamburgu – miejsca, które powstały dzięki marynarzom. Jednak dziś to już raczej muzea, skanseny seksu. Tani transport lotniczy i rozwój turystyki masowej stworzyły nowe centra rozrywki seksualnej – przede wszystkim tam, gdzie są zalane słońcem, bajkowe plaże.
Tajemnica popularności turystyki seksualnej to jednak nie tylko niska cena czy egzotyka. W Polsce też można sobie dziś zafundować azjatycką lub czarnoskórą kochankę albo młodziutkiego żigolaka. I to często nawet za mniejsze pieniądze niż za granicą. Jest pełna oferta zarówno dla pań, jak i panów. Ludzie jednak nie pożądają krótkich chwil seksualnego uniesienia, chcą czegoś więcej, pragną iluzji. Nie tylko kobiety, lecz także mężczyźni.
– Seksturystyka odrealnia. Daje sto razy mocniejszego kopa niż wizyta u prostytutki w kraju. Oddalenie od domu, bajkowe otoczenie, całkowity brak społecznej kontroli, mało tego – atmosfera przyzwolenia i wyzwolenia, nie tylko seksualnego, upaja jak narkotyk. Różnice kulturowe i bariera językowa pozwalają nie brać rzeczywistości do końca serio, w każdym razie nie wchodzić zbyt głęboko w istotę rzeczy. Można udawać, że to wszystko wcale nie dzieje się dzięki pieniądzom – mówi dr Piotr Darłowicz, seksuolog i terapeuta z poradni małżeńskiej. – W porządku, póki nie zaczynamy wierzyć, że iluzja to rzeczywistość – dodaje. Pierwsza kobieta, która pogubiła się po romansie w tropikach, zgłosiła się do dr. Darłowicza pięć lat temu. Od tej pory pacjentów przybywa. Kobiety mają zwykle złamane serca, mężczyźni problemy małżeńskie, wyrzuty sumienia oraz kłopoty z uzależnieniem od prostytucji.
W służbie radości

Pattaya. Najsłynniejszy sekskurort Tajlandii. Jeszcze na początku lat 70. była to mała rybacka wioska. Podczas wojny w Wietnamie Amerykanie zorganizowali tu gigantyczną bazę bombowców B-52, a później koszary, szpitale i zaplecze dla tzw. rest and relax (sklepy, restauracje, bary i burdele). „Jeżeli Amsterdam, Rio czy nawet Bangkok ze swoimi dzielnicami rozpusty to miasta grzechu, to Pattaya musi być osobistą siedzibą Lucyfera” – ocenia przewodnik „Lonely Planet”. Główny deptak i przylegające uliczki to niekończący się, niezasypiający ciąg drink barów i klubów go-go. Gdzie spojrzeć – zabawa w romans, udawana miłość, gra pozorów. Dziewczyny są uśmiechnięte, swobodne. Nie widać żadnych sutenerów. Pytane mówią, że pracują w branży z własnej woli, ba – za przyzwoleniem rodzin, które są wręcz dumne, że dziewczyna jest obrotna i przedsiębiorcza, bo zdobyła dobrze płatną pracę w przemyśle turystycznym. To nie Bombaj, gdzie po dzielnicy portowej snują się marynarze tanich bander – pijani, naćpani, brutalni... Są tam zaułki, w których dziewczyny są przykuwane łańcuchem za nogę. Oddają się za dolara, pod czujnym okiem sutenera, oparte o ścianę wprost na ulicy. W Pattayi nic, tylko tonąć w iluzji.

Autor serwisu internetowego poświęconego Tajlandii, a w szczególności kobietom, tak opisuje wyjątkowość tamtejszej iluzji: „Tajki nie są i nie chcą być konkurencją dla mężczyzn, co stało się faktem w Europie. Kultura i sztuka tajska nie muszą się wyginać w nieskończoność dla wyrażenia możliwie najbardziej pokręconych form związków damsko-męskich, bo związki te są proste i służą radości. Reszta jest europejską traumą, przesadą, komplikowaniem tego, co nieskomplikowane. Wszystko między facetem a tajską dziewczyną jest kwestią umowy. Wymiana spojrzeń? Rozmowa? Seks? Dzieci? Małżeństwo? Tajki niemal zawsze odpowiedzą: »Przecież to od ciebie zależy«. Tajskie dziwki, jeśli trzymać się w ogóle tego określenia, są zupełnie inne od prostytutek europejskich. W Europie jest krótko, kłamliwie, wulgarnie, w złym guście i w nieznośnej formie. W Tajlandii czy Kambodży sprawa przedstawia się inaczej. Stopień otwartości tych kobiet i dziewczyn oraz ich szczerości jest zupełnie innego kalibru. Na początku jest to szokiem. Tajki są pogodne, uśmiechnięte, gotowe bawić się non stop. Oddają się mężczyznom i opiekują nimi w stopniu w Europie całkowicie już zapomnianym. Tajskie dziewczyny, nawet dziwki czy masażystki – wszystko jedno – są wspaniałymi kobietami”.

Polskie biura podróży nie oferują produktu typu wycieczka seksualna. Na Zachodzie owszem.
Amerykańskie biuro Summer Whisper: „Polecamy Desire resort w Meksyku. Riviera Maya. Seks, seks i jeszcze raz seks”. Albo firma Swingers Vacations (nazwa mówi sama za siebie) – kurort taki a taki, dziewczyny za tyle a tyle.W

Polsce ostrożnie, nieoficjalnie. Puszczanie oka. Rozmowa ściszonym głosem. Propaganda szeptana.
Duże biuro podróży: – Polecam Pattayę. Takie nasze Międzyzdroje albo Ustka, tylko atrakcji więcej. Są i te specyficzne. Wiadomo. Można korzystać, tylko trzeba uważać na choroby. No, ale to pan chyba wie, bo choroby drogą płciową przenoszą się wszędzie tak samo.
Jeden z bardziej znanych organizatorów turystyki wyjazdowej: – Seks? Tajlandia. Polecam. Dużo się dzieje, naprawdę. Można korzystać do woli. Jeśli chodzi o kwestie prawne tych przyjemności, to może się pan nie martwić. We wszystkich hotelach jest możliwość, żeby za niewielką opłatą przyjmować w pokoju gości, wie pan, o czym mówię. To wygodne, bo na przykład w Egipcie Araba się do hotelu nie wprowadzi.
Ogólnopolskie biuro podróży: – Riwiera turecka, Kreta, Wyspy Kanaryjskie też są pod tym względem bardzo dobre. Tak między nami, na Ibizie dostęp do seksu też jest OK, różnorodność oferty, nazwijmy to etnicznej, też bardzo szeroka. Tylko to wszystko jakieś takie wulgarne, masówka po kątach. Dziewczyny najczęściej nie mają nawet lokalu, a do hotelu wieczorem nikt pana z nimi nie wpuści. Tylko bardzo pana proszę, ta rozmowa to tak między nami, żeby pan potem nie mówił szefowi, że ja panu seks na wakacjach obiecywałem.Chyba że produkt z najwyższej półki. Pewna firma oferuje przez internet sześć dni w Wietnamie z prywatnym samochodem z szoferem, a przede wszystkim pięknością poliglotką (można wybrać ze zdjęcia), która przywita nas na lotnisku kwiatami, nie opuści w nocy, a za dnia pokaże zabytki. Cena - niecałe 8 tys. złotych.

Przykro mi to mówić, ale w 90 procentach romans Egipcjanina i Europejki ma podłoże finansowe – mówi Munir, szef egipskiego oddziału dużego międzynarodowego biura podróży. Firmy z ustaloną renomą i znaczącym udziałem w rynku także w Polsce.
W Tunezji istnieje specjalne określenie procederu naciągania turystek na pieniądze: „baiseness” (czyt. beznes) od francuskiego czasownika baiser, czyli pie..., no, uprawiać seks. Może to być parę banknotów na rachunek telefoniczny, większe sumy na życie, samochód, mieszkanie (gniazdko dla nich dwojga), otwarcie niewielkiego biznesu – sklepu albo kafeterii. Jednak Munir ma kolegę, któremu szwajcarska starsza
o 23 lata kochanka zbudowała w Luksorze hotel na 400 osób.


no i tak to mniej wiecej wygląda
powodzenia :)

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...