poniedziałek

Ufamy dziennikarzom

Polacy ufają dziennikarzom bardziej niż księżom, ale mniej niż np. prawnikom. W powszechnym wyobrażeniu dziennikarz to mężczyzna w średnim wieku, prowadzący wywiady w telewizji i radiu - wynika z badań przeprowadzonych przez ISP, Radio ZET i Millward Brown SMG/KRC.

Z badania wynika, że dziennikarzom ufa blisko trzy czwarte społeczeństwa. Zawód ten cieszy się większym zaufaniem niż ksiądz, urzędnik, biznesmen czy polityk, ale mniejszym niż naukowiec, nauczyciel, lekarz i prawnik.

Respondenci proszeni o scharakteryzowanie, jak wyobrażają sobie typowego przedstawiciela zawodu dziennikarskiego, najczęściej wskazywali, że jest to mężczyzna - 51 proc., że kobieta - 25 proc.; 70 proc. badanych wyobraża sobie typowego dziennikarza jako osobę w wieku 30-50 lat, a 21 proc. uważa, że dziennikarz to raczej osoba młoda - 20-30 lat.

Dziennikarza najczęściej wyobrażamy sobie jako osobę prowadzącą wywiady i dyskusje w radiu i telewizji (55 proc.), reportera telewizyjnego lub radiowego (50 proc.), prezentera telewizyjnego lub radiowego (47 proc.), autora artykułów w piśmie, gazecie lub portalu internetowym (21 proc.), osobę przeprowadzającą wywiady w gazecie, piśmie lub portalu (17 proc.), osobę zbierającą materiały (9 proc.), osobę publikującą wyłącznie w internecie np. jako tzw. bloger (3 proc.).

Zdaniem 76 proc. badanych dziennikarze najczęściej zajmują się tematami politycznymi, 56 proc. uważa, że tropią afery, 29 proc. - że skandale obyczajowe. Według 28 proc. badanych, dziennikarzy najczęściej zajmuje życie osób publicznych, 17 proc. - sprawy międzynarodowe, 16 proc. - ważne problemy społeczne

W powszechnym wyobrażeniu dziennikarze to osoby zarabiające "trochę lepiej niż przeciętnie" (40 proc.) i "zdecydowanie lepiej niż przeciętnie" (36 proc.). O tym, że dziennikarze "zarabiają przeciętnie", przekonanych jest 13 proc. badanych.

Typowy dziennikarz - zdaniem respondentów - ukończył studia dziennikarskie (uważa tak 73 proc. badanych), 14 proc. uważa, że dziennikarze kończą inny kierunek humanistyczny, a 5 proc., że kierunki niehumanistyczne.

Typowy polski dziennikarz to też, zdaniem badanych, osoba dociekliwa (78 proc.); o tym, że dziennikarze są powierzchowni, przekonanych jest 13 proc. badanych. 75 proc. respondentów uważa, że polscy dziennikarze są kompetentni i doświadczeni.

Na pytanie, jakie cechy powinien mieć odpowiedzialny dziennikarz, respondenci na równi (32 proc.) wskazali trzy: obiektywizm, doświadczenie i uczciwość.

O tym, że dziennikarstwo jest rodzajem służby społecznej, przekonanych jest 32 proc. respondentów, a 60 proc. uważa, że jest to taki sam sposób zarabiania pieniędzy jak każdy inny.

65 proc. badanych uważa, że to, o co przede wszystkim dbają dziennikarze, to szybkość przekazania informacji , 26 proc. jest zdania, że dziennikarze przede wszystkim dbają o sprawdzenie czy przekazywane informacje są prawdziwe.

Jednocześnie 57 proc. respondentów twierdzi, że dziennikarze na ogół przekazują rzetelne informacje o tym, co się dzieje na świecie, 31 proc. uważa, że dziennikarze na ogół prezentują swoje prywatne opinie i przekonują odbiorców do własnych poglądów.

Ponad połowa Polaków (51 proc.) uważa, że dziennikarze powinni zawsze przekazywać całą prawdę o danej sprawie, bez względu na konsekwencje dla siebie i innych, 36 proc. jest zdania, że są sytuacje, w których całej prawdy przekazywać nie należy.

Badanie przeprowadzono na reprezentatywnej, ogólnopolskiej grupie 1002 respondentów, w wieku 15-75 lat. Prowadzono je między 14 a 17 maja 2010 r.

Oprócz badań ilościowych, realizowanych przez Millward Brown SMG/KRC, Instytut Spraw Publicznych przeprowadził też pogłębione wywiady z 15 dziennikarzami najważniejszych polskich mediów, m.in. "Polityki", "Gazety Wyborczej", "Rzeczpospolitej", Radia ZET.

Wynika z nich m.in., że środowisko odczuwa brak wiarygodnej i reprezentatywnej instytucji, która czuwałaby nad etyką zawodu, wskazywali na mankamenty dziennikarskiej edukacji, podkreślając, że tego zawodu nie da się nauczyć na studiach dziennikarskich. Pytani o naciski, na jakie są narażeni, najczęściej wymieniali te ze strony reklamodawców.

Mistrz Berlusconi

Taaaa ten wie jak zaszaleć. A glupie cipy lecą na faceta z kasą i władzą.. Podobnie jak było od milionów lat. Przeczytajcie, bo warto

  Nastolatka, którą premier Włoch pomógł wyciągnąć z więzienia, co wywołało oskarżenia o nadużywanie przez niego władzy, uprawiała z premierem seks – tak wynika z informacji przekazywanych przez współlokatorkę nastolatki, a informacje te znajdują się w dokumentach sądowych.

Na początku tego tygodnia Silvio Berlusconi zaprzeczał, jakoby kiedykolwiek płacił za seks. Zaprzeczał też, jakoby kiedykolwiek uprawiał seks z nastolatką El Mahrough, zwaną powszechnie Ruby. Dziewczyna również twierdziła, że nie uprawiała seksu z premierem.

Ruby ma teraz 18 lat, ale w czasie, kiedy spotykała się z premierem, czyli w okresie od lutego do maja zeszłego roku, była 17-letnią tancerką w klubie nocnym. Ruby zeznała jednak, że wszystkim mówiła, że ma 24 lata.

Okazuje się jednak, że jej była współlokatorka powiedziała policji: "Pamiętam, jak mówiła, że jest bliską przyjaciółką premiera. … Mówiła, że często była w jego domu, gdzie jadała obiady, tańczyła i uprawiała z nim seks, a on dał jej mnóstwo pieniędzy".

W oświadczeniu nagranym w środę, Berlusconi powiedział, że chciałby bronić się przed prokuratorami, ale "nie może, ponieważ oni nie mają jurysdykcji, by rozstrzygnąć jego sprawę".

- Jestem spokojny, rząd będzie kontynuować swoją pracę … prawda zawsze zwycięży – oświadczył premier Włoch.

Prokuratorzy z Mediolanu chcą przeszukać biura jednego z pracowników Berlusconiego, podejrzewając, że pracownik ten płacił kobietom za seks z premierem. Prokuratura twierdzi, że nastolatka jest tylko jedną z wielu kobiet, które dopuszczały się prostytucji z Berlusconim.

Oskarżenie ujawniło mężczyznę, który rzekomo miał przekazywać pieniądze, podając, że nazywa się on Giuseppe Spinelli i pracuje w firmie medialnej Berlusconiego. Policja oskarża także trzech innych współpracowników premiera o nakłanianie dla niego do prostytucji.

Prośbę prokuratury musi zaakceptować specjalny komitet parlamentarny, ponieważ nieruchomości Berlusconiego są automatycznie chronione przed przeszukaniem przez władze, ponieważ jest on parlamentarzystą. Transkrypcje z zeznaniem współlokatorki Ruby zostały przedstawione jako część wniosku o przeszukanie.

Większość z 21 członków komitetu jest członkami partii Berlusconiego. Szef komitetu, Pierluigi Castagnetti, powiedział, że komisja rozważy wniosek w środę i przed ogłoszeniem wniosków odbędzie się z pewnością kilka sesji.

Pod koniec maja zeszłego roku Berlusconi zadzwonił na policję w Mediolanie, wzywając do uwolnienia Ruby z więzienia. Nastolatka została aresztowana za kradzież. Jak wynika z dokumentów sądowych, podczas rozmowy z policją okazało się, że Berlusconi wiedział, że jest nieletnia. Ruby również przyznała, że premier dowiedział się w tamtym okresie o tym, ile lat rzeczywiście ma.

Jednak zapisy przesłuchania byłego chłopaka Ruby, który również jest policjantem, sugerują, że Berlusconi znał jej prawdziwy wiek już wcześniej. Były chłopak nastolatki powiedział policji, że dowiedział się, że Ruby była nieletnia już w styczniu lub w lutym, "i to wtedy ona powiedziała mi, że premier wiedział on tym, że jest ona niepełnoletnia".

- Ona powiedziała mi, że na początku jej związku z premierem, premier nie wiedział, że ona jest nieletnia. Ale później ona powiedziała mu o tym – zeznał były chłopak.

Chociaż policja badała tę sprawę od jakiegoś czasu, formalne dochodzenie rozpoczęło się dopiero w grudniu. Prokuratura z Mediolanu informuje, że Berlusconi został objęty śledztwem w związku z zamieszaniem w prostytucję z nieletnią oraz nadużywanie władzy.

Prawnicy Berlusconiego uznali dochodzenie za absurdalne i bezpodstawne, nazywając je "poważnym wtrącaniem się" w życie prywatne premiera.

W innych transkrypcjach, które są zapisem rozmowy telefonicznej przeprowadzonej rzekomo między Ruby a pracownikiem Berlusconiego, Spinellim, dziewczyna prosi go: "proszę nie zapomnij przekazać mu mojej prośby … ponieważ on powiedział mi, że będzie mi pomagał przez cały ten okres, a ja go nie słyszałam i straciłam z nim kontakt". Ruby mówi do Spinelli’ego: "Potrzebuję 5 tysięcy euro". Na nagraniu nie ma jednak informacji, na co potrzebne były te pieniądze.

W poniedziałek Berlusconi powiedział w telewizji: "Absurdem jest już nawet samo myślenie, że mógłbym płacić za to, by mieć dobre stosunki z kobietą. Nigdy czegoś takiego nie robiłem, ani raz w całym moim życiu. To coś, co uważam za poniżające dla mojej godności".

W dokumentach prokuratura oskarża także Berlusconiego o zapewnianie pewnym młodym kobietom mieszkań w Mediolanie.

W wywiadzie udzielonym w weekend, Ruby powiedziała, że na pierwszym spotkaniu, w Walentynki 2010 roku, otrzymała 7 tysięcy euro od Berlusconiego, ponieważ przyjaciel powiedział premierowi, że ona potrzebowała pomocy. Powiedziała też, że była gościem na kilku kolacjach, jakie wydawał premier, ale nie znała go dobrze.

W wywiadzie, nadawanym przez włoską telewizję Sky TG24, dziewczyna powiedziała, że mówiła premierowi i innym, że ma 24 lata, "ponieważ nie chciałam, by ludzie wiedzieli, że jestem nieletnia".

Berlusconi twierdzi, że jest teraz w "stabilnym, pełnym uczuć związku" od czasu rozstania się z drugą żoną, Veronicą Lario, w 2009 roku. Włoskie media podały, że Lario zdecydowała się odejść od premiera po informacjach medialnych o tym, że jej mąż poszedł na przyjęcie urodzinowe 18-latki, choć Berlusconi i dziewczyna zaprzeczali, jakoby łączyły ich jakieś niewłaściwe stosunki.

W sobotę Berlusconi nazwał oskarżenia o płaceniu nastolatce za seks za „błoto” rzucane na niego przez przeciwników politycznych, którzy próbują się go pozbyć.

- Ale tym razem, oni przekroczyli granice – powiedział w swoim oświadczeniu. – To błoto spadnie na tych, którzy wykorzystują je jako broń polityczną.

Debilka w wielkim mieście

artykuł o tym, jak debilki wsiowe nie potrafią sie odnaleźć nigdzie, nawet we wsi polskiej, zwanej wielkim miastem... Zachęcam do lektury...

Dwa komplety pościeli, trzy pary butów (tenisówki, kozaki i łapcie), ubrania, podręczniki z liceum, kilka książek do czytania, zapas jedzenia na pierwszy tydzień i pieniądze zarobione w wakacje, które wystarczyły na pokrycie kosztów wynajmu pokoju u znajomej mojej babci i skromne życie. To wszystko, co przywiozłam z Karsznic do Warszawy. Kiedy wysiadłam na Dworcu Centralnym przez pół godziny szukałam właściwego wyjścia. Przejechałam pół miasta, żeby dostać się do miejsca, gdzie miałam zamieszkać. Rozpakowałam swoje rzeczy, usiadłam na rozwalającym się tapczanie i powiedziałam sama do siebie: „Zaczynam nowe życie”
Bohaterka powieści „Przystupa” Grażyny Plebanek jednego dnia pakuje wszystkie swoje rzeczy do zdezelowanej walizki, żegna się z rodzicami i przeprowadza do Warszawy. Z Dworca Centralnego trafia do kościoła, gdzie chce się pomodlić za nowe życie. Tam przypadkiem spotyka celebrytkę, która proponuje jej pracę. Mimo że udaje jej się znaleźć zatrudnienie i mieszkanie, to i tak czuje się w nowym mieście wyobcowana. Tęskni za bliskimi, nie może przyzwyczaić się do tempa aglomeracyjnego życia. Fabuła powieści Plebanek do złudzenia przypomina historię wielu kobiet, które z dnia na dzień, tak jak tytułowa Przystupa, przenoszą się do Warszawy, Krakowa czy Łodzi, by tam móc realizować swoje marzenia. Dla jednych konfrontacja z wielkim miastem może okazać się bolesnym doświadczeniem, inne z kolei czują się w nim jak ryba w wodzie i szybko zapominają, że kiedykolwiek mieszkały na prowincji.

W górę i w dół

Iwona w Warszawie jest szarą myszką, kolejnym trybikiem w korporacyjnej machinie. W rodzinnych Końskich – gwiazdą, która zaryzykowała i przeniosła się do stolicy, by zacząć nowe życie. Już na studiach udało się jej dostać staż w dużym tygodniku opinii. – To był mój cel. Chciałam pracować w mediach. Pisać. Widzieć swoje nazwisko na papierze, móc zadzwonić do rodziców i powiedzieć im, żeby kupili gazetę, w której jest mój tekst. Pierwszego dnia jeździłam przeszkloną windą – w górę i w dół. Dostałam biurko z widokiem na Warszawę. Byłam podekscytowana. Redaktor naczelna szybko zrozumiała, że nie musi mnie oszczędzać – wychodziłam z redakcji jako ostatnia. Tłumaczyłam sobie, że początki zawsze muszą być trudne, i – żeby później zarabiać godziwe pieniądze – na wstępie trzeba się poniżać. Kiedy wracałam na weekend do domu, wszyscy słuchali z przejęciem opowieści o tym, czym się zajmuję. Córka brata ojca, nauczycielka matematyki, która po studiach wróciła do naszego rodzinnego miasteczka, nie mogła znieść tego, że mi się udało. – Pamiętam, jak przywiozłam mamie dziesięć numerów tygodnika, w którym pracowałam, żeby pokazała koleżankom moje nazwisko pod krótkim komentarzem politycznym czy recenzją na sześćset znaków. Rodzice nie wiedzieli, ile tak naprawdę poświęceń i wyrzeczeń mnie to kosztuję – opowiada. Iwona szybko zrozumiała, że jej kariera zależy od dobrego układu z szefem. – Mój staż dobiegał końca. Nikt nie wspominał o etacie czy nawet współpracy. Byłam zaniepokojona, bo pracowałam na sto procent – kosztem studiów, życia prywatnego. Maciek, kierownik działu, do którego pisałam, od samego początku był dla mnie bardzo miły i życzliwy. Liczyłam na jego wsparcie przy ewentualnym kandydowaniu na jakieś stanowisko. On wysłał do mnie jasny przekaz: „– O wszystkim porozmawiamy, ale spotkajmy się po pracy”. Wieczorem. U niego w domu. Jadąc tam, wiedziałam, że działam wbrew sobie i nie powinnam tego robić, ale czułam, że nie mam innego wyjścia. „Tutaj każdy musi zapracować na swoją pozycję” – odtwarzałam w myślach zdanie wypowiadane z ironicznym uśmiechem przez jedną z dziennikarek, której biurko sąsiadowało z moim w redakcji. Rano Maciek powiedział, żebym była spokojna o swoją przyszłość. Dostałam pierwsze zlecenia. Ten układ trwał dwa lata. Mama powtarzała za każdym razem: „Ja nie miałam szczęścia, dobrze, że Tobie się udało”. Maciek wkrótce zrezygnował z pracy, wtedy i ja musiałam przenieść się do innej redakcji. Dzisiaj zajmuję mało prestiżowe stanowisko. Zaczynałam z wysokiego pułapu, ale zgubiła mnie naiwność – wspomina Iwona. Kobieta zdaje sobie sprawę z popełnionego błędu. Mówi, że gdyby mogła zacząć wszystko od początku, pracowałaby na swoje osiągnięcia małymi kroczkami. Iwona zawsze miała poczucie niedosytu. Przyjeżdżając do Warszawy, czuła się gorsza od innych koleżanek. Kiedy dostała szansę na realizację marzeń, wybrała złą drogę, bo liczyła na szybki sukces. (jak każda. Podejmowanie przez was decyzji to koszmar. Na szczęście w większości dla Was samych)

Agnieszka wychowywała się na osiedlu kolejarskim w Karsznicach niedaleko Sieradza. Do Warszawy przyjechała na studia romanistyczne. Jej ojciec był przeciwny temu, żeby gdziekolwiek wyjeżdżała, dlatego uznał, że nie będzie pomagał dziewiętnastoletniej wówczas dziewczynie w przeprowadzce do stolicy. – Dwa komplety pościeli, trzy pary butów (tenisówki, kozaki i łapcie), ubrania, podręczniki z liceum, kilka książek do czytania, zapas jedzenia na pierwszy tydzień i pieniądze zarobione w wakacje, które wystarczyły na pokrycie kosztów wynajmu pokoju u znajomej mojej babci i skromne życie. To wszystko, co przywiozłam z Karsznic do Warszawy. Kiedy wysiadłam na Dworcu Centralnym przez pół godziny szukałam właściwego wyjścia. Przejechałam pół miasta, żeby dostać się do miejsca, gdzie miałam zamieszkać. Rozpakowałam swoje rzeczy, usiadłam na rozwalającym się tapczanie i powiedziałam sama do siebie: „Zaczynam nowe życie”– wspomina dziś ze śmiechem Agnieszka, nauczycielka francuskiego z Warszawy. – Pierwsze dni były straszne. Ciągle się gubiłam w labiryncie ulic. Wstydziłam się pytać o drogę, nie chciałam, żeby ktokolwiek pomyślał, że jestem z innego miasta. Pamiętam, jak nie umiałam przejść przez bramkę w metrze. Zaczaiłam się i obserwowałam innych.

Już na pierwszych zajęciach koleżanki z roku dały jej odczuć, że do nich nie pasuje. – Nie miałam środków, żeby kupować sobie ubrania, ledwo wiązałam koniec z końcem. Pamiętam, że dwa razy pod rząd przyszłam w tym samym swetrze. Za plecami koleżanki namawiały się na mnie: „O, patrz, do tej wieśniary to niedługo sweter się przyklei”. Dziewczyny studiujące ze mną pochodziły z zamożnych warszawskich domów – córki ambasadorów, tłumaczy, prawników. Świetnie komunikowały się po francusku, gorzej znały gramatykę. Ja odwrotnie – nie miałam problemów z np. z czasami, ale kaleczyłam wymowę niektórych słówek. Prawie wszystkie zajęcia niebyły prowadzone po polsku, więc moje niedociągnięcia można było bardzo łatwo wyłapać. „Gdzie Ty się tego francuskiego uczyłaś?” – ironizowały dziewczyny z mojej grupy – wspomina Agnieszka.  – Długo nie miałam znajomych. Musiałam się uczyć, żeby utrzymać stypendium. Wychowywał mnie tylko ojciec, a jego kolejarska pensja ledwie wystarczyła na życie w Karsznicach. Uparłam się na Warszawę, więc nie chciałam go narażać na wydatki – dodaje. Agnieszka skończyła studia z wyróżnieniem. Dziś pracuje w jednym z warszawskich francuskojęzycznych liceów. Ma kochającego męża i dwoje dzieci. – Krzysiek, mój mąż, to warszawiak z dziada, pradziada. Nigdy nie miał problemu z tym, że związał się z dziewczyną z prowincji. Czasem jego mama żartuje, że pewnie za kilka lat wszyscy rzucimy tę przeklętą Warszawę i przeniesiemy się gdzieś pod miasto. Ja wolałabym zostać tutaj, bo wiem, że mieszkanie w dużym mieście daje więcej możliwości nie tylko mnie, ale moim dzieciom. One nie będą wytykane palcami przez swoich rówieśników.

Niektórzy bardzo szybko odnajdują się w dużym mieście. Nowe znajomości,  daleka rodzina lub swoboda w nawiązywaniu kontaktów pomagają w aklimatyzacji. Poza tym, jak podkreśla psycholog Monika Błaszczak, warto przede wszystkim samemu uświadomić sobie, że pochodzenie nie determinuje tego, kim jesteśmy. – Przyjechałam na studia do Łodzi z Zawady. Zawsze chciałam uczyć się języków, dlatego poszłam na anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim. W mojej grupie było dużo zamożnych osób. Rodzice, w nagrodę za to, że ich dzieci dostały się na studia, fundowali im mieszkanie. To dla mnie, osoby, która musiała dzielić ze współlokatorkami pokój w akademiku, było bardzo dziwne – wspomina Basia, copywriterka z Łodzi. - Na pierwszych zajęciach dyskutowaliśmy o statusie społecznym. Jedna z moich koleżanek z roku stwierdziła, że Barbara to imię rodem z klasy robotniczej – dodaje ze śmiechem. Ma dużo dystansu do siebie, powtarza „u mnie na prowincji...”, dlatego znajomi  nawet ci najbardziej konserwatywni mieszkańcy Łodzi, nie traktują jej jak przybysza z innego świata. – Myślę, że dyskryminowanie ludzi z małych miast nie ma wiele wspólnego z pochodzeniem geograficznym. Znam wiele osób z Łodzi, które zachowują się tak, jakby połowę swojego życia spędzili w lesie. Ja jestem doskonałym przykładem wtórnej socjalizacji. Szybko odnalazłam się tutaj odnalazłam – opowiada. Emilia, slawistka z Warszawy, mówi mi, że na początku borykała się przede wszystkim z koniecznością zarobkowania na własne potrzeby. Warszawa nie spełniła jej oczekiwań – miasto, które przypominało na początku aglomerację, po latach okazało się zdecydowanie za ciasne. – O tym, żeby zamieszkać w dużym mieście marzyłam od dawna. Wiadomo, duże miasto, duże możliwości, nowi ludzie. Przede wszystkim różni ludzie, bo w naszych Kozienicach większość dziewcząt to dziunie w białych kozaczkach i chłopcy noszący dresy, dlatego zawsze czułam się trochę wyobcowana, sądziłam, że w dużym mieście na spotkam ludzi, którzy będą mi odpowiadać. Po części moje oczekiwania się spełniły, ale też szybko okazało się, że i Warszawa wcale taka wielka nie jest. Teraz wydaje mi się czasem za mała. Nigdy chyba nie musiałam jakoś specjalnie walczyć o swoje, ale generalnie wydaje mi się, że ludzie z małych miast są często bardziej zaradni niż ci z dużych, właśnie dlatego, że muszą się szybko usamodzielnić i dlatego, że doceniają (i wykorzystują) szanse, jakie daje im duże miasto. Chociaż są i tacy, co nigdy tak do końca małego miasta nie opuszczają, wożą sobie jedzenie z domu, weekendy najchętniej spędzają w kozienickim parku i tylko marzą o powrocie do swojego miasteczka. No ale ja do nich nie należę. Nigdy nie odczuwałam różnicy między mną a dziewczętami z Warszawy. Trudno tak naprawdę odróżnić jedne od drugich. Nie myślę też o sobie jako o osobie z małego miasta, nie sądzę, żeby to mnie jakoś definiowało – dodaje.

Przyjazny Kraków

Ola, prawniczka z Krakowa, też nie odczuwała, że między nią, rodowitą mieszkanką Tarnowa, a ludźmi z Krakowa jest dużo różnic. – Na początku byłam zdesperowana – chłopak został w rodzinnym mieście, co tydzień jeździłam do domu, do tego dwa kierunki, wiec nie miałam za bardzo czasu integrować się z ludźmi. Byłam bardzo ambitna, chciałam mieć dobre oceny. Dziś myślę, że to chyba były minimalne kompleksy i chęć pokazania, że stać mnie na więcej niż niektóre dziewczyny z Krakowa. Nie mogę jednak powiedzieć, że ktoś traktował mnie gorzej, przeciwnie, świetnie dogadywałam się z krakuskami (śmiech) – opowiada Ola. Dziewczyna zawsze marzyła o tym, by zmienić środowisko. Dzięki temu, że zamieszkała w Krakowie zdobyła wiele nowych kontaktów, poszerzyła horyzonty i pracuje w miejscu, które kocha. – Moje koleżanki z liceum, które zostały maja teraz w większości mężów, dzieci. Nie twierdzę, że to nie jest w porządku, ale chyba wolę być w tym punkcie, w którym jestem – dodaje Ola. Dla Moniki, dziennikarki z Krakowa, przeprowadzka z dwudziestotysięcznego miasta na Pomorzu do stolicy Małopolski nie była priorytetem. Po prostu, Monika chciała zmienić otoczenie, a Kraków ze swoją artystyczno-dekadencką atmosferą bardzo jej odpowiadał. – Najtrudniejsze było nie zetknięcie "małego" z "dużym", co mentalności pomorskiej, dosyć liberalnej społeczności, gdzie nikt nikomu do garów nie zagląda z krakówkowym wścibstwem. Pamiętam pierwszą niedzielę swojego mieszkania w Krakowie, jak wieczorem moje współlokatorki z oburzeniem zapytały "– A ty dziś nie idziesz do kościoła?". Zdębiałam, bo do głowy mi nie przyszło, że można tak pchać nos w nieswoje sprawy, już nie mówiąc o tym, że ja katoliczką nie jestem. Szybko się odnalazłam w Krakowie, charakter mam wielkomiejski najwyraźniej – dodaje ze śmiechem Monika.

Good night, Warsaw

„Dziewczyny do wzięcia”, popularny w latach 70. film w reżyserii Janusza Kondratiuka, to opowieść o  nastolatkach z podwarszawskich miejscowości, które w każdą sobotę jadą do stolicy szukać męża. – Jak tam będzie? – Absolutnie bez żadnego porównania – pocieszają się wzajemnie w pociągu do Warszawy. Ta zabawna komedia doczekała się po latach niewesołej kontynuacji. „Warszawa do wzięcia”, reportaż dwóch dokumentalistek – Julii Ruszkiewicz i Karoliny Bielawskiej, opowiada o grupie kobiet z byłych terenów popgrowskich, które przyjeżdżają do Warszaw, by wziąć udział w programie „Przystań na skarpie”. Warunki przestąpienia do tego projektu były jasno określone: 18-25 lat, rodzic lub dziadek z PGR. Oferta: mieszkanie przez pół roku w warszawskiej bursie, wyżywienie i doradca zawodowy. Kilka z dziewcząt wykorzystało swoją szansę, inne nie umiały przystosować się do nowego życia i szybko wróciły do rodzinnych miejscowości. Bohaterki mojego tekstu przyjechały do dużego miasta na studia. Młode, ambitne i silne, wiedziały, że muszą powalczyć o swoją pozycję. Jedne z nich poważnie się rozczarowały, inne dostały to, co sobie wcześniej zaplanowały. Życie w aglomeracji to prawdziwa szkoła życia i dyscypliny. Nie wszyscy są tutaj przyjaźnie nastawieni do drugiego człowieka i chętni do pomocy. Agnieszka, Iwona czy Ola wiedzą, że wszystko, co na początku wydawało się im trudne, dziś, z perspektywy lat, daje dużo satysfakcji. Mimo że na początku miały trudniej niż ich rówieśnice z Warszawy i Krakowa, dzisiaj cieszą się z tego, że mieszkają w dużym mieście.

sobota

Mocy nigdy za wiele

Potęgą Polak jest i już. W czym? Ani przeczytajcie drodzy przyjaciele...

0,24 promila alkoholu we krwi miał bezdomny, którego znaleźli śpiącego na dworcu autobusowym w Cieszynie (Śląskie) strażnicy miejscy. W nocy temperatura w Cieszynie wynosiła ok. -10 stopni.
Jak poinformowała cieszyńska Straż Miejska, bezdomny spał na dworcowej ławce, był częściowo rozebrany i nie reagował na bodźce zewnętrzne. Strażnicy udzielili mu pomocy przedmedycznej i wezwali pogotowie.

Mężczyzna trafił do Szpitala Śląskiego w Cieszynie, gdzie wykonano badanie na zawartość alkoholu we krwi. Okazało się, że we krwi ma 10,24 promila. - Po zastosowaniu leczenia odzyskał świadomość - poinformowali cieszyńscy strażnicy miejscy.
Według specjalistów śmiertelna dawka alkoholu dla człowieka to ok. 4-5 promili. Zdarzają się jednak bardziej odporni. Kilka lat temu we krwi 45-letniego mieszkańca wsi pod Skierniewicami, potrąconego przez samochód, stwierdzono 12,3 prom. alkoholu. Mężczyzna przeżył zarówno wypadek, jak i ilość wypitego alkoholu.

Jako żywo staje mi przed oczami firm "Oszukać przeznaczenie". Tam raz upatrzony przez Ponurego Żniwiarza człowiek wcześniej niż później stawał u bram niebios. Czy tak stanie się i tym razem? Czas pokaże. O rozwoju wypadków poinformujemy być może nawet wkrótce ;)

środa

Pozwał dziwkę za brak rozkoszy :)

Zwykle pisuję tu o przykładach debilizmu babskiego - dziś przykład zgoła odwrotny. Zachęcam do lektury:

Turysta w Las Vegas pozwał agencję dostarczającą "pań do towarzystwa" po tym, jak - jego zdaniem - nie wykonała ona swojej usługi. Żąda on odszkodowania w wysokości 1,8 mln dolarów - czytamy w Las Vegas Sun.
Hubert Blackman, na co dzień mieszkaniec Nowego Jorku, spędzał wakacje w Las Vegas, gdzie 17 grudnia zadzwonił do Las Vegas Exclusive Personals. Firma miała mu zorganizować prywatny taniec striptizerki w jego pokoju hotelowym.

Jak twierdzi Blackman, kobieta rozebrała się, wykonała taniec erotyczny za 155 dolarów oraz za kolejne 120 dolarów poszła z mężczyzną do łóżka.

Następnego dnia Blackman zadzwonił do Las Vegas Exclusive Personals i zażądał zwrotu pieniędzy, twierdząc że jest niezadowolony z usługi. Kobieta miała spędzić u mężczyzny godzinę, a wyszła po trzydziestu minutach. Ponadto - na co skarżył się Nowojorczyk - nie mógł on wykonać pewnej czynności z powodu tego, że był pijany.

Niezadowolony Blackman poszedł na policję, gdzie został uświadomiony, że grozi mu postawienie zarzutów za ww. czyny (prostytucja jest w Las Vegas nielegalna) i poradzono mu, aby udał się gdzie indziej.

Nowojorczyk postanowił złożyć pozew przed sądem federalnym w Nowym Jorku, w którym stwierdził iż "jego towarzyszka dokonała nielegalnego aktu seksualnego na nim podczas swojej opłaconej wizyty" oraz iż "prawie go to kosztowało areszt".

Blackman twierdzi, iż to wydarzenie spowodowało u niego rozstrój psychiczny i teraz potrzebuje on pomocy specjalisty.

W pozwie domaga się on zamknięcia firmy Las Vegas Exclusive Personals oraz zwrotu zapłaconej kwoty 275 dolarów, jak również odszkodowania w wysokości 1,8 mln dolarów za straty, które poniósł. Blackman twierdzi, że to kobieta nagabywała go do aktu seksualnego.

Pozwaną firmą jest Hillsboro Enterprises (prowadzący swoje interesy w Las Vegas poprzez Las Vegas Exclusive Personals). Jak twierdzą jej przedstawiciele, od 17 lat świadczy ona usługi profesjonalnych tancerek erotycznych. Podkreślają oni, iż jeśli ktokolwiek dzwoni w celu wynajęcia tancerki i sugeruje że chodzi również o seks, dowiaduje się że w Las Vegas prostytucja jest nielegalna.

Cóż, głupków nie brakuje jak widać....

wtorek

Hipolibidemia

 Unikają, odmawiają, symulują, wymyślają kolejne wymówki, zwodzą partnerów. Kompletnie nie odczuwają pożądania. Seks  wzbudza w nich wstręt i strach. I, tak jak Martyna, która zwierza się na forum, zastanawiają się, co jest z nimi nie tak: „Kompletnie nie mam ochoty na seks. Kocham mojego faceta, dobrze nam razem, ale na samą myśl o seksie aż mnie skręca. Co robić? Czy to znaczy, że jestem oziębła?”. Oziębłość, nazywana również anoreksją seksualną albo hipolibidemią, dotyka nas coraz częściej.
Porównanie oziębłości do jednego z najpoważniejszych zaburzeń odżywania wcale nie jest przypadkowe. I tak jak anoreksja jest przymusowym unikaniem przyjmowania pożywienia, tak anoreksja seksualna – to nic innego, jak nałogowe unikanie bliskości i intymności. „Chora” zrobi wszystko, żeby się nie kochać.

Jak wynika z międzynarodowych badań, na oziębłość seksualną cierpi już od 25-37 proc. kobiet na świecie. W Polsce dotyczy ona 1 na 10 kobiet w wieku do 24 lat i 7 na 10 kobiet – powyżej 45 roku życia. I choć brak lub utrata potrzeb seksualnych jest dysfunkcją częściej występującą u kobiet, zdarza się również u mężczyzn. Potwierdzają to opinie internautek, które na forach chętnie dzielą się problemami intymnymi i rozczarowane swoimi partnerami, narzekają na ich dziwną niechęć do seksu. Piszą o mężczyznach, którzy całymi miesiącami unikają seksu, tłumacząc to zmęczeniem, brakiem nastroju albo „bólem głowy”. Skąd więc powszechne przekonanie, że problem dotyczy wyłącznie kobiet?

Seksuolog, Radosław Jerzy Utnik, tłumaczy: - Kobiety staranniej wybierają partnera, gdyż zaangażowanie się w związek seksualny może zakończyć się ciążą. Dbają też o swój wizerunek, gdyż kobieta dostępna seksualnie dla wielu mężczyzn raczej nie będzie postrzegana jako atrakcyjna partnerka do stałego związku. Mężczyźni ponoszą mniejsze skutki kontaktu seksualnego, więc z natury rzeczy będą skłonni do pozostawania bardziej aktywnymi (…) Zderzenie prawdy z kulturowo ukształtowanym wizerunkiem przeraża wielu mężczyzn – znane mi są przypadki, gdy oczekiwania seksualne kobiety są dosyć konkretne, na co część mężczyzn reaguje właśnie lękiem. Mężczyzna błędnie uważa, że to on powinien zawsze występować w roli zdobywcy i inicjatora kontaktu seksualnego. Gdy rzeczywistość okazuje się inna – część mężczyzn nie umie się w niej odnaleźć i wycofuje się z życia seksualnego z partnerką – uważa seksuolog.

Jak tłumaczy Radosław Jerzy Utnik: - Przejściowa niechęć do seksu przemija po względnie krótkim okresie spowodowanym przyczynami możliwymi do zidentyfikowania, takimi jak np. choroba, nadmierna ekspozycja na stres, hałas czy przemęczenie. Gdy czynniki te mijają – apetyt na seks wraca.

Z awersją seksualną, jako jednostką chorobową, mamy do czynienia dopiero wtedy, gdy spełnionych jest kilka warunków: gdy problem występuje często i przez co najmniej pół roku; gdy niechęć do seksu przerasta nasze potrzeby i pragnienia; gdy niechęci do współżycia nie da się wytłumaczyć innymi czynnikami, takim jak choroba, depresja albo zaburzenia hormonalne.

- O awersji seksualnej mówimy, kiedy perspektywa kontaktu seksualnego z partnerem budzi niechęć, obawę lub lęk w stopniu wystarczającym do tego, aby takiej aktywności unikać, przy czym niechęć nie jest spowodowana lękiem przed brakiem sprawności seksualnej. Gdy zaś do aktywności seksualnej dochodzi – to u osoby dotkniętej awersją seksualną pojawiają się silne uczucia negatywne i niezdolność do przeżywania przyjemności – wyjaśnia seksuolog.

Na kozetce u seksuologa

Oziębłość czy też anoreksję seksualną można i trzeba leczyć. Nie uporamy się z tym sami. Niezbędna jest pomoc specjalisty. Pomoc seksuologa polega przede wszystkim na precyzyjnej diagnozie problemu. Aby stwierdzić konkretne zaburzenie, specjalista musi przeprowadzić dokładny wywiad, obejmujący wiele aspektów życia – począwszy od stan zdrowia, poprzez przyjmowane leki, relacje z partnerem, upodobania seksualne, aż po… warunki materialne.

W przypadku kobiet konieczne bywa przeprowadzenie badania ginekologicznego, aby sprawdzić prawidłową budowę narządów płciowych albo wykluczyć choroby, takie jak np. endometrioza czy infekcja pochwy. U mężczyzn z kolei potrzebna może być diagnostyka mogąca wykluczyć inne zaburzenia seksualne, takie jak np. zaburzenia erekcji.

Warto pamiętać, że pożycie seksualne to istotny warunek silnej więzi między partnerami, a jakiekolwiek zaburzenia w tej sferze naszego życia, tę relację naruszają. - Udane życie intymne zaspokaja bardzo szeroką gamę naszych potrzeb: od fizjologicznych, poprzez potrzeby bezpieczeństwa, przynależności do samorealizacji. Seksualność jest po prostu niezwykle istotną częścią osobowości – uważa Radosław Jerzy Utnik.

sobota

Biznesowa psychologia

moi drodzy, dziś mam dla Was bardzo ciekawy wywiad, przeczytajcie:

Myślicie, że świat iluzji i biznesu to dwa różne światy? Okazuje się, że rządzą nimi te same zasady. Andy Cohen, guru w dziedzinie motywowania liderów i wykładowca Uniwersytetu Nowojorskiego, a po godzinach iluzjonista, wyjaśnia, jakich trików powinien nauczyć się dobry szef.

La Vanguardia: Wielki Houdini był niewątpliwie geniuszem iluzji, ale czy może nam doradzać w biznesie?

Andy Cohen: Uczy nas jak widzieć, a nie tylko patrzeć. Gdyby mój mistrz koncentrował się jedynie na technicznej stronie swoich trików, jak wielu innych iluzjonistów, zdobyłby wprawdzie większą lub mniejszą popularność, ale do dziś wszyscy by o nim zapomnieli.

A jednak ludzie wciąż o nim pamiętają. Dlaczego?

Ponieważ nie szukał biernych widzów, lecz aktywnych wspólników. Potrafił sprawić, że ci, którzy go oglądali, odnosili wrażenie, jakby to oni sami byli uwięzieni w kaftanie bezpieczeństwa lub w zamkniętej na cztery spusty trumnie pod ziemią i próbowali się stamtąd wydostać. Byli tam razem z nim.

Jaką naukę możemy z tego wyciągnąć?

Nie należy obawiać się okazywania słabości. Wszyscy jesteśmy słabi, ale to nie oznacza, że nie powinniśmy walczyć. Kiedy widzimy człowieka zmagającego się z przeciwnościami, stajemy po jego stronie. Tymczasem wielu liderów postępuje wręcz przeciwnie: starają się, aby wszyscy dookoła myśleli, że sukces nic nie kosztuje, że wygrywają ot tak... I w efekcie nikt się z nimi nie solidaryzuje.

Czy na tym właśnie polega pańskie nauczanie biznesowej iluzji?

To tylko pierwsza lekcja. Nie ukrywaj, że się pocisz.

Czy w trakcie drugiej lekcji wykorzystuje pan kaftan bezpieczeństwa?

Drugie zajęcia mówią o tym, że lider powinien przedstawić wszystkim czytelne wyzwanie.  Houdini w tym celował. To nie był jakiś dziwak, który wyciągał króliki z kapelusza. Symbolizował walkę człowieka z własnymi ograniczeniami. Czy jest ktoś, kogo to nie interesuje?

Dlatego lider bądź szef musi wyznaczyć jakiś cel.

I musi to zrobić w sposób czytelny. Powinien zwrócić się do swojego zespołu i powiedzieć: "Kochani, w tym roku naszym zadaniem jest podwoić sprzedaż i

poprawić nasze wyniki finansowe". Trzeba wyznaczyć konkretny cel, który dla wszystkich będzie zrozumiały.

To wydaje się rozsądne.

A jednak mało kto tak postępuje. Wielu liderów i szefów boi się zbyt jasno formułować swoje cele, żeby potem nikt nie obwiniał ich za to, że ich nie osiągnięto.

Nie chcą się wiązać własnymi słowami.

Ale tu chodzi o wyzwolenie, a tylko prawda nas wyzwoli. Houdini w dowolnej chwili zdradzał wszystkie elementy swoich trików. Pełna przejrzystość.

W jakim sensie?

Kiedy ktoś prosi swój zespół o współpracę, musi mu także powiedzieć, co dokładnie ma zamiar zrobić i dlaczego.

To również jest oczywiste.

A jednak niewiele firm stosuje się do tej zasady. Czy wie pan, że siedziba agencji Bloomberg wyraźnie odzwierciedla właśnie tę potrzebę jawności? Nie ma tam ani jednej ściany. Wszyscy w każdej chwili widzą, co robią inni.

Niczym w słynnym więzieniu Panoptikon: wszyscy nadzorują wszystkich.

Ale to jest jednocześnie jasny przekaz dla pracowników: "Kochani, tutaj wszyscy wiemy, ile pracuje i ile zarabia szef".

No dobrze, wszyscy już to wiedzą i są zaangażowani w sprawę. Co dalej?

Wtedy trzeba się czymś podzielić z innymi. Przychodzi czas na jakieś wyznanie, osobiste zobowiązanie, przyznanie się do słabości, która w oczach innych uczyni nas bardziej ludzkimi... Tak jak Houdini wyznaje swojej publiczności, że jest taki sam jak widzowie. I że ich potrzebuje.

A jaki jest ostatni krok?

Trzeba dotrzymać słowa, spełnić wszystkie obietnice. Tak jak to robił Houdini.

Na przykład wyzwalając się z kaftana bezpieczeństwa. O tak!

Doskonała sztuczka: jest pan zwinny jak węgorz.

A teraz niech pan spojrzy na moją rękę... I co? Niech pan nie wierzy we wszystko, co pan widzi? Monety już tu nie ma.

To też świetny trik, chociaż bardzo stary.

Nowością jest to, że mogę pana nauczyć tej sztuczki w ciągu pięciu minut. Wszystko polega na tym, że ponieważ patrzę na tę rękę, pan również na nią patrzy i nie zwraca pan uwagi na to, co naprawdę dzieje się z monetą.

A gdybym obserwował ruch drugiej ręki...

Zorientowałby się pan. Wiele ludzkich błędów wynika właśnie z tego, że śledzimy ruch tej ręki, którą naszym zdaniem powinniśmy śledzić. Błąd jest owocem mentalnego lenistwa: bezmyślnie postępujemy zgodnie z przyjętą konwencją i nigdy nie poddajemy w wątpliwość tego, co naszym zdaniem widzimy.

Proszę podać jakiś przykład.

Codziennie mamy do czynienia z milionami takich przykładów. Właśnie to zjawisko wykorzystuje iluzja. Bada nasze rutynowe sposoby postrzegania i stara się nas zwieść. Tak jak moja ręka zwiodła pana. Wiedziałem, że pan będzie patrzył na to samo, co ja. I w ten sposób umknie panu to, co dzieje się naprawdę.

Czy to samo zjawisko da się zaobserwować w przedsiębiorstwach?

Tak było w przypadku IBM: szefowie korporacji uważali, że to, co najbardziej wartościowe w informatyce, to urządzenia, sprzęt. Dlatego pozwolili, aby nowicjusz Bill Gates zdominował rynek oprogramowań. Szefowie IBM obserwowali rękę, a nie monetę.

To klasyczny przykład.

Śledzili niewłaściwy konwencjonalny proces. Natomiast człowiekiem, który naprawdę umiał patrzeć, był mój przyjaciel Jeff Bezos, założyciel Amazon i pionier w reklamowaniu konkurencji.

O konkurencji mówią wszyscy, ale na ogół źle.

Amazon, przeciwnie, kiedy sprzedaje jakiś produkt, umieszcza obok niego cenę, za jaką ten sam towar sprzedaje konkurencja – ta cena często jest niższa – oraz informację, gdzie można go kupić. Robi konkurencyjnym firmom darmową reklamę.

A przy tym całkiem nieźle sobie radzi.

Ponieważ wie, że nawet jeśli straci na pojedynczych transakcjach, to w zamian zyska zaufanie klienta. Jest pewien, że klient wróci na stronę Amazon, choćby nawet potem miał kupić dany produkt gdzie indziej.

Czy to znaczy, że należy płynąć pod prąd?

Tylko wtedy, gdy prąd płynie w niewłaściwym kierunku i każe nam obserwować nie tę rękę, co trzeba. Kiedy wszyscy byli przekonani, że przemysł muzyczny musi bronić własności intelektualnej...

Stąd zakaz nagrywania koncertów...

... zespół The Grateful Dead zaczął postępować niekonwencjonalnie: poprosił swoich fanów, aby nagrywali jego występy i w ten sposób stworzył pewną wspólnotę. Dziś Sony ze swymi płytami kompaktowymi popada w ruinę, a ten zespół nadal świetnie zarabia. 

Świat tak szybko idzie do przodu.

YouTube powstał jako serwis towarzyski, gdzie można było szukać partnera, a z czasem przekształcił się w to, czego potrzebowali użytkownicy. Twórcy serwisu osiągnęli sukces dzięki temu, że wyszli naprzeciw pragnieniom internautów. Na tym polega obserwowanie właściwej ręki.

Lluís Amiguet

Procenty dla twardzieli

Dzisiaj mocarna iniformacja, ale nie o debilkach :) a to zaskoczenie prawda? :)


okazuje się, ze  wietnamczycy produkują wino ryżowe, w którym zatopiona została jadowita kobra i czarny skorpion. Niecodzienny produkt można zamówić przez internet – donosi dailymail.co.uk.
Do produkowanego w Wietnamie "wężowego wina" używana jest jadowita kobra i czarny skorpion. Żywe zwierzęta umieszczane są w butelkach z winem ryżowym. Zawarty w nim alkohol unieszkodliwia jad węża i skorpiona, który oparty jest na proteinach.
Jak zapewniają producenci nietypowego trunku, ma on właściwości lecznicze. Pomaga podobno w bólach pleców i reumatyzmie. Wzmaga także potencję: oparte na ryżu likiery są uważane za silny afrodyzjak.

Trunek z węża i skorpiona reklamowany jest jako najbardziej "męski" alkohol jaki kiedykolwiek wyprodukowano – informuje dailymail.co.uk.

czwartek

BABSKIE POWODY DO WSTYDU - szokujące badania

Niby wszyscy wiemy, że wstydzić się należy tylko złych rzeczy. Jednak świadomość tej reguły nie pomaga nam w oswojeniu i okiełznaniu kompleksów. Może jednak świadomość, że nie jesteśmy z naszym wstydem same, pozwoli nam lepiej się z nim poczuć, a z czasem zacząć go pokonywać?

Badania przeprowadzone w 2007 roku przez IQS QUANT GROUP wykazały, że polskie kobiety najbardziej wstydzą się tematów związanych z życiem seksualnym, chorób kobiecych i psychicznych oraz zdrady małżeńskiej. Badanie przeprowadzone na zlecenie kampanii "Bez wstydu o NTM" (nietrzymanie moczu) dowiodło także, że właśnie przypadłość polegająca na nietrzymaniu moczu znajduje się wysoko na liście wstydliwych problemów.

O czym nie chcemy rozmawiać?

Rozmowy na temat seksu krępują aż 50% kobiet. Choroby zarówno te kobiece jak i psychiczne zawstydzają co trzecią Polkę. Tak samo krępuje temat małżeńskiej zdrady, a 20% wstydzi się mówić o rozwodzie. Jak łatwo się domyślić, na trudne tematy raczej nie rozmawiamy. A jeśli już - to tylko z kimś bardzo zaufanym. Z badań wynika, że informacji o "krępujących" sprawach szukamy przede wszystkim w książkach i innych publikacjach. Młodsze panie zaglądają przede wszystkim do internetu. Jeśli już rozmawiamy, to z najlepszą przyjaciółką - taką odpowiedź zaznaczyło 50% badanych. Tylko jedna na trzy panie decyduje się rozmawiać na wstydliwe dla nich tematy z partnerem, a co szósta z lekarzem! 20% pań na tematy wstydliwe nie rozmawia z nikim i nie szuka żadnych informacji na ten temat. Niezwykłe jest to, że Polki nie omawiają trudnych tematów ze swoimi córkami i matkami. Osobne miejsce w dyskusjach zajmuje kwestia szeroko pojętej kobiecej fizyczności.

Nogi - częściej kompleks niż atut

Zdaniem naukowców z firmy Venaforce, przeciętna kobieta zamartwia się wyglądem swoich nóg przez pół godziny dziennie. Badanie przeprowadzono latem, co z pewnością znacząco wpłynęło na czas, który poświęcamy naszym kończynom dolnym. Przecież to właśnie latem, kiedy odkrywamy najwięcej ciała, zależy nam, by wyglądało wspaniale. Poza nogami, najczęściej wstydzimy się swoich pośladków, biustu, nosów i ogólnej otyłości. Kwestia braku akceptacji własnego wyglądu, choć wydaje się mało ważna, jest poważnym problemem, który pociąga za sobą szereg innych.

- Programy telewizyjne, media, społeczeństwo i kultura - ze wszystkich stron kobiety są atakowane wizerunkami idealnego ciała. Również dietetyka przepełniona jest niedbaniem o zdrowie, a dążeniem do idealnych kształtów. To wszystko odbija się na kobietach, które zaczynają czuć się nieatrakcyjne w porównaniu z prezentowanymi, niedoścignionymi ideałami piękna. Oczywiście piękna fizycznego - tłumaczy Wojciech Tomaszewski z Przystani Psychologicznej w Warszawie. -Kolejnym aspektem fizycznego wstydu jest poczucie nieatrakcyjności dla partnera. Często mężczyźni nie zaspokajają kobiecych potrzeb w tej materii, a to budzi w nich kompleksy. Nie mówią swoim partnerkom, że dla nich to one są najpiękniejsze, czasem wytykają niedoskonałości, zachwycają się innymi, zdradzają... To powoduje, że kobieta czuje się brzydka, nieatrakcyjna, zaczyna ukrywać swoje ciało, traci pewność siebie. Zdaniem psychologa, kompleksy na punkcie ciała mają wpływ na wiele podejmowanych przez nas decyzji.

Promocja piękna

- Jednym z powodów przesunięcia czasu, gdy kobieta rodzi pierwsze dziecko, jest właśnie strach przed zmianami fizycznymi, które mogą nastąpić po ciąży. Oczywiście decydują też inne czynniki - ekonomia, dążenie do lepszego wykształcenia, ale chęć zachowania młodości i urody jest jednym z nich - mówi psycholog. - Kobiety boją się, że ich ciało zmieni się na niekorzyść, a dziś kult urody jest bardzo mocno promowany. Trudno się dziwić, że panie boją się zaryzykować.

akt, że fizyczność, a raczej niedostatki urody to dla kobiet kwestia bardzo wstydliwa, potwierdzają panie. - Nigdy, nawet w upalne dni nie wkładam zupełnie krótkich spodenek czy spódniczek, ani koszulek na ramiączkach - mówi pani Małgosia 35-latka z Warszawy. - Wiem, jak wyglądają moje uda i ramiona i wstydzę się je pokazywać - tłumaczy. - W pewnym momencie zrezygnowałam nawet z basenu, bo miałam uczucie, że wszyscy na mnie patrzą i w duchu się śmieją, że tak wyglądam. Pani Małgosia nie jest wyjątkiem. Wiele kobiet rezygnuje z bikini, bo nie chce pokazać rozstępów po ciąży. Ewa z Gdańska, choć kocha morze i kąpiele, na plażę wybiera się tylko wczesnym rankiem lub wieczorem i zawsze w dni powszednie. - Nie chcę, by ktoś porównywał moje ciało do zgrabnych laseczek z nogami do nieba, które całymi dniami prezentują swoje idealne kształty - mówi.

"Foka" na plaży

Ewa ma 38 lat, 165 cm wzrostu i waży 64 kilogramy. Nie jest otyła, ma ładną buzię, ale dla niej to za mało. - Przy tych kobietach zaczynam się czuć jak foka. Z fałdkami na brzuchu, zbyt dużym tyłkiem, udami... - wymienia. Również w Internecie znajdziemy setki wyznań pań, które wstydzą się swojego ciała. Niektóre tak bardzo, że przenoszą swoje kompleksy do sypialni. - "Mam trochę za dużo ciała tu i ówdzie. Wstydzę się pokazywać nago swojemu facetowi. Od kilku miesięcy kochamy się tylko pod kołdrą i przy zgaszonym świetle. Mój chłopak zaczyna narzekać na moje zachowanie. Mówi, że jemu podobają się moje fałdki i że to ja świruję. Faktycznie świruję?" - pyta na forum dziewczyna. W odpowiedzi dostaje rady, że powinna pokochać siebie, albo schudnąć. Ale też wiele postów od kobiet, które przechodzą przez to samo.

Niestety, wygląd zewnętrzny to nie jedyna kwestia, której się wstydzimy. A skoro od nieatrakcyjnych nóg doszliśmy już do problemów w sypialni - zajmijmy się kwestią intymności. Badanie wskazały, że to ważny problem. Psycholog zwraca jednak uwagę, że w temacie seksu nie wszystkie obszary są dla nas równie krępujące.

Fantazje na łańcuchu

- Kobiety zazwyczaj bez większego wstydu mówią o życiu erotycznym. Problemy pojawiają się, gdy wchodzimy w obszar fantazji - ocenia Wojciech Tomaszewski. - O ile mężczyzna nie ma problemu, by powiedzieć partnerce, że fantazjuje o seksie z dwoma kobietami, kobieta nie przyzna się do tego samego. Oczywiście chodzi o fantazje, nie o to, że któreś z partnerów faktycznie zdecydowałoby się to zrobić - wyjaśnia psycholog. - Kobieta wie, że to co powie, natychmiast zostanie poddane ocenie. On może swobodnie przyznać się do najdzikszych erotycznych marzeń - w końcu to facet, jemu wypada. Ona ryzykuje, że zostanie ukarana - dodaje Tomaszewski. - W oczach partnera może stać się "puszczalską". Choćby nigdy nie zrobiła niczego, by na taką etykietkę zasłużyć. Właśnie dlatego panie tak bardzo się wstydzą powiedzieć partnerowi, czego potrzebują. Same czują, że nie wypada im tak myśleć.

Czego jeszcze się wstydzimy?

Małżeńskiej zdrady. Potwierdzają to zarówno badania, jak i specjalista z Przystani Psychologicznej. - W kwestii zdrady działa podobny mechanizm, jak w przypadku fantazji erotycznych. Mężczyźnie wypada, kobiecie nie. Przyzwolenie społeczne dla mężczyzny, który wykonał skok w bok jest znacznie większe, niż dla kobiety. Często mówimy - przecież to facet, zdarza się. Ale kobieta z romansem na koncie oceniana jest bardzo negatywnie. Choć zazwyczaj przyczyny kobiecej zdrady są znacznie głębsze niż męskiej - dodaje Wojciech Tomaszewski. - To wołanie o zainteresowanie partnera, o jego czas, uwagę, podziw. Rzadko kiedy kobieta decyduje się na romans, jeśli stały partner zaspokaja jej emocjonalne potrzeby.

Awans jest dla mężczyzn?

O ile kompleksy, wstyd i zażenowanie w tych obszarach z pewnością nikogo nie dziwią, o tyle ogromna niepewność towarzysząca kobiecie na polu zawodowym - zaskakuje. Statystycznie jesteśmy lepiej wykształcone, kończymy więcej dodatkowych kursów, bardziej się angażujemy. - A mimo to, kobieta na tym samym stanowisku zarabia znacznie mniej, niż mężczyzna. Jednocześnie, mimo lepszych kwalifikacji, ma mniejszą szansę na otrzymanie wysokiego stanowiska - mówi psycholog. - To jeden z powodów, dla których kobieta ma kompleks życia w cieniu mężczyzny. Sam do końca nie jestem w stanie pojąć, dlaczego tak jest. Jedynym sensownym wytłumaczeniem tej sytuacji wydaje mi się zakorzeniony w nas atawizm, że to mężczyzna jest głową rodziny, zdobywa pożywienie, broni kobiety, a ona jest tą westalką dbającą o domowe ognisko, chowającą się za jego plecami. Miałem kiedyś pacjentkę - opowiada psycholog. - Z pozoru silna kobieta, doskonale wykształcona, zajmująca wysokie stanowisko kierownicze, zarządzająca dużą grupą ludzi. W domu ta sama kobieta była zupełnie podporządkowana mężowi. Słaba, krucha, zupełnie zdominowana.

Wiele kobiet wstydzi się tego, że mimo włożonej pracy, nie jest w stanie osiągnąć na rynku pracy takiej pozycji, jak mężczyzna. Jednocześnie staramy się nadrobić setki lat, kiedy byłyśmy kulturowo przypięte do domu i prześcignąć mężczyzn na ścieżce kariery. - Sam ten wyścig jest przejawem ogromnych kompleksów ze strony kobiet. Dlatego wkładają znacznie więcej pracy, by osiągnąć to, co mężczyźni. Jednak wyścig dla obu stron jest bardzo negatywnym zjawiskiem - mówi psycholog. - Kobiety i mężczyźni bardzo się od siebie różnią. Zarówno pod względem fizjologicznym, jak i w kwestii emocjonalności, potrzeb czy predyspozycji. Nie znaczy to bynajmniej, że kobiety nie powinny starać się spełnić w pracy. Źle na ich psychikę wpływa porównywanie się do mężczyzn. Podobnie jak patrzenie na swoje ciało przez pryzmat pięknych modelek. To właśnie porównania budzą w nas wstyd i rodzą kompleksy. Zamiast skupić się na sobie, rozwijaniu się, pracowaniu nad sobą, koncentrujemy się na tym, że jesteśmy brzydsze od kogoś, zarabiamy mniej niż ktoś inny - mówi Wojciech Tomaszewski. - Dopiero, gdy wyrwiemy się z tego koła porównań mamy szansę poradzić sobie z naszym wstydem i kompleksami. AD

Po co partner - lepszy wynajęty - dla nastolatek

Czerwone majtki, podwiązka i nowa sukienka - bez tego nie obejdzie się żadna studniówka. Do niezbędnika studniówkowego trzeba dorzucić jeszcze idealnego partnera. A co zrobić, jeśli nie ma żadnego na horyzoncie? Można go sobie kupić albo wylicytować.
Moda na partnera kupionego w internecie święci w Łódzkiem triumfy. Sezon studniówkowy w pełni, a w internecie trwają licytacje. Za usługę trzeba zapłacić między 50 a 100 zł.
"Jestem zeszłorocznym maturzystą i chcę w tym roku iść znowu na studniówkę. Uwielbiam się bawić, zawsze uśmiechnięty, towarzyski i lubię poznawać nowych ludzi. Nie upijam się - sama decydujesz, możemy bawić się bez alkoholu czy z alkoholem - jestem dla Ciebie. Oczywiście możemy się wcześniej skontaktować, porozmawiać, wymienić zdjęciami. Lubię spontany, jeszcze nigdy się nie sprzedałem na Allegro, a ty pewnie nigdy nikogo nie kupiłaś. Przyszedł na to czas" - napisał 20-letni łodzianin na portalu Allegro.pl. Aukcja zaczęła się od złotówki, ale łodzianin "poszedł" w środę za 53 zł. Pieniądze, jak twierdzi, przeznaczy na transport i kupno kwiatów.
Sami również postanowiliśmy poszukać szczęścia na jednym z portali. Stworzyliśmy internetowy profil Ani, licealistki z najlepszego w całym województwie I LO, która szuka partnera na bal w Pałacu Poznańskiego. Jednak innym użytkownikom witryny sam prestiż szkoły nie wystarczył. "Może i bym się zgodził, ale może najpierw zobaczyłbym Twoje zdjęcia?" - odpisał Ani jako pierwszy z internautów Robert. Kolejne odpowiedzi były już dużo bardziej konkretne. Marcin W. sam przesłał swoją fotografię w garniturze i kapeluszu z szerokim rondem, Artur zaproponował układ: "Ja pójdę z Tobą na Twoją studniówkę, a Ty pójdziesz ze mną na moją". Ogółem Ania przez tydzień doczekała się siedmiu zaproszeń.
Łodzianki robią się coraz bardziej wybredne. Na studniówce wszystko musi być idealne. Nawet partner. - Musi być wolny, pełnoletni, przystojny blondyn (najlepiej), który super tańczy, z którym będę mogła inteligentnie porozmawiać, niepalący, najlepiej powyżej 185 cm - wymienia Katarzyna, tegoroczna maturzystka, która zdecydowała się na umieszczenie oferty w internecie.

Pytaniem o nową studniówkową modę zaskoczyliśmy Barbarę Górską, dyrektor XIII Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi. - U nas bal już się odbył. Nie wiem, czy ktokolwiek z partnerek lub partnerów maturzystów był wzięty z internetu, ale nawet jeśli, to nikt nie narobił żadnemu z moich uczniów wstydu podczas zabawy. A to najważniejsze - mówi Górska.

Przed przypadkowymi partnerami przestrzega jednak policja. - Jeśli dziewczyny zdecydują się wynająć partnera przez internet, to koniecznie powinny się z nim wcześniej spotkać. Na spotkanie najlepiej iść z koleżanką albo kimś z rodziny, żeby sprawdzić, czy przyszły partner ma dobre zamiary. Pod żadnym pozorem nie można wsiadać do niego do samochodu, bo pamiętajmy, że część osób, która się ogłasza, może wykorzystać studniówkę jako pretekst do niewłaściwych zachowań seksualnych i wykorzystać dziewczynę - mówi Grzegorz Wawryszuk z KWP w Łodzi.

niedziela

Praca? Po co, lepiej bogaty frajer !

Kariera zawodowa? Owszem, ale jeszcze chętniej... zamożny mąż, który zapewni dostatnie i wygodne życie. Jak pokazują najnowsze badania, to aspiracje wielu współczesnych Europejek, dla których małżeństwo z bogatym mężczyzną jest często ważniejsze niż własny rozwój zawodowy.
Jak podaje Daily Mail, do takich wniosków doszła Catherine Hakim z London School of Economics and Political Science, autorka raportu przygotowanego dla ośrodka badawczego CPS (Centre for Policy Studies). Hakim uważa, że wyniki badań są niepokojące, bo na bogatym mężu zależy obecnie większej liczbie kobiet niż 60 lat temu...

Badania Catherine Hakim objęły przede wszystkim Wielką Brytanię i Hiszpanię, choć pod uwagę brano również inne kraje europejskie. W porównaniu z 1949 rokiem liczba kobiet w Wielkiej Brytanii, która poślubiła męża znacznie lepiej wykształconego i bardziej zamożnego niż one same, jest obecnie o 20 proc. wyższa.
 Zdaniem badaczki, najbardziej popularny i "poprawny politycznie" współcześnie model rodziny, czyli mąż i żona, którzy pracują i dzielą się obowiązkami domowymi, nie sprawdza się. Catherine wysuwa nawet dość kontrowersyjną tezę, że "wiele kobiet nie chce przyznać, że woli być niepracującymi żonami, ponieważ takie wyznanie stało się dziś "politycznie niepoprawne".

Według niej dlatego na wysokich stanowiskach w gospodarce i administracji jest więcej mężczyzn niż kobiet, gdyż kobietom nie zależy lub mniej zależy na karierze w biznesie. Haskim twierdzi, że większość kobiet w Europie, jeśli może, aspiruje do wyjścia za mąż za mężczyznę lepiej materialnie sytuowanego i wykształconego od nich. Kobiety widzą w małżeństwie alternatywę lub uzupełnienie ich kariery na rynku pracy - stwierdziła autorka raportu.

Jak kretynki wykorzystują swoją kobiecość

Niby kobiety domagają się równouprawnienia we wszystkich sferach życia i piętnują męski szowinizm oraz stereotypy na swój temat typu "baba za kierownicą", ale jak przychodzi co do czego, słodko trzepoczą rzęsami i starają się zwalić swoje ewentualne niedociągnięcia właśnie na karb płci.
Albo... po prostu się nami wyręczyć. Zobacz, w jakich sytuacjach, kobiety używają swojej płci jako ostatecznego argumentu! 

10. Płacz
Z ankiety przeprowadzonej przez jeden z brytyjskich ośrodków badania opinii publicznej wynika, że 6 % przypadków wylewania łez jest przez kobiety argumentowany tym, że "w końcu jestem kobietą i muszę sobie popłakać". To doprawdy miażdżący argument 

9. Orientacja w terenie
Mimo niepodważalnych naukowych dowodów, że kobiety gorzej orientują się w terenie i źle czytają mapy, one same rzadko się do tego przyznają, wszystko zwalając na karb męskiego szowinizmu.
Jednak gdy spotkasz na swej drodze zdezorientowaną kobietę (która np. jedzie pod prąd) w 11 % przypadków, uzasadni to, że zgubiła drogę, swoją płcią.
 

8. Gorsza kondycja fizyczna
To oczywiste, że kobiety są słabsze i mniej wytrzymałe od facetów, jednak zadyszka po wejściu na 4 piętro nie ma nic wspólnego z płcią. A niestety, jak się okazuje, w piętnastu procentach sytuacji, kiedy ona nie może za Tobą nadążyć, użyje koronnego argumentu o słabszej płci.  

7. Wyrzucanie śmieci
Jesteś facetem = Ty wyrzucasz śmieci. Większość kobiet nawet nie dopuszcza do siebie innej możliwości. I nie życzy sobie w tej kwestii równouprawnienia.  

6. Składanie mebli, wbijanie gwoździ itd.
Wprawdzie istnieją kobiety, które doskonale znają się na udarach do wiertarki, a pralki naprawiają lepiej od fachowców, ale - sami przyznacie - należą do rzadkości.

Nawet jeśli Twoja kobieta doskonale wie, której strony młotka używać podczas wbijania gwoździ, w 28 % przypadków zostaniesz poproszony o zrobieniu tego za nią. Mogło być gorzej.
 

5. Unikanie konfrontacji
Trzeba iść kłócić się o coś w skarbówce, zapłacić mandat, powiedzieć wspólnym znajomym, że nie przyjdziecie - do tych średnio przyjemnych rzeczy ona najchętniej wysyła Ciebie, bo w końcu jesteś mężczyzną, "opiekunem i obrońcą".
Kobiety wysługują się mężczyznami w 35 % takich przypadków (argumentując to właśnie płcią).
 

4. Otwieranie słoików
Nawet jeśli to zwykły dżem ze sklepu, jeśli znajdziesz się w pobliżu, na pewno poprosi Cię, byś otworzył go za nią. Prawdopodobieństwo: 40 %. 

3. Noszenie ciężarów
Tak, tak, wiemy - jesteśmy silniejsi i możemy byś używani w charakterze osiołków i tragarzy. Nie mamy nic przeciwko pomaganiu w targaniu siat z zakupami. Ale dwie bułeczki, mleko i serek? Z tym chyba powinna sobie poradzić.
W 48 % sytuacji będziesz je jednak niósł. I nie pomoże tłumaczenie, że przed wojną to kobiety nosiły siatki za oficerami!
 

2. Zabijanie robactwa
Ile razy z łazienki dochodził Cię pisk i zmuszony byłeś ruszyć z odsieczą przeciw "monstrualnych" rozmiarów pająkowi czy innemu żyjątku? A szczegółowe studiowanie ścian w poszukiwaniu komarów? Jeśli chodzi o "mokrą robotę" one najchętniej oddelegowują do tego nas - jesteś mężczyzną, zabijaj.  

1. Parkowanie
Aż w 67 % sytuacji, gdy kobiety parkują samochód tak, że nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać, zrzucają odpowiedzialność za tę nieumiejętność właśnie na swoją płeć. I jeszcze się później dziwią, że w języku funkcjonuje określenie "parkować jak kobieta". Przepraszam, jestem w końcu kobietą!

środa

Pijana kretynka zraniła noworodka

Pijana lekarka z Tarnowskich Gór podczas wykonywania cesarskiego cięcia zraniła noworodka skalpelem. Bielska Prokuratura Rejonowa postawiła jej zarzuty uszkodzenia ciała i narażenia na ciężki uszczerbek zdrowia. Śląska Izba Lekarska na razie zawiesiła postępowanie.

Oskar przyszedł na świat osiem miesięcy temu. Lekarka w czasie zabiegu miała prawie promil alkoholu we krwi. – Nigdy nie usłyszałam przeprosin - mówi mama chłopca. Do dziś na policzku dziecka widnieje dwucentymetrowa blizna.

czwartek

Różnica między latynoską a polką

Wyczytałem w komentarzach w jednym z portali. Szczera prawda

Mieszkałem 2 lata w Madrycie. Studiowałem, pracowałem, uczyłem się języka, starałem się poznać kulturę hiszpańską jak również samych Hiszpanów i inne narodowości (mam na myśli głównie Amerykę pd. i Łacińską) zamieszkujące ten piękny i słoneczny kraj. Nie traciłem czasu i prowadząc singielskie życie miałem przyjemność poznać i romansować z niejedną Hiszpanką czy Latynoską (Brazylijką, Argentynką, Dominikanką itp.). Nie ukrywam, że powrót do kraju był dla mnie trudny i wciąż trudno jest mi się przystosować. Tęsknie szczególnie za Latynoskami a na Polki nie mogę patrzeć. Przykra prawda jest taka, że różnica między nimi jest jak między Maluchem a Mercedesem. Latynoski to otwarte, optymistyczne, pełne ciepła i temperamentu kobiety. Są niezwykle swobodne, wyzwolone w życiu jak i w łóżku, nie czekają aż facet przejmie inicjatywę, nigdy nie mają dość przytulania, całowania czy seksu. Przelewają na faceta optymizm, radość z życia, wspierają go i bagetelizują problemy jeśli takie wystąpią. Polki przy nich to zimne, szorstkie, wredne, zamknięte materialiski, w dodatku zakopleksione, seks traktują jako nagrodę dla faceta za dobre sprawowanie czyli za to że wystarczająco dużo nad nią skakał, obdarowywał itp. Związek z kobietą w Polsce to układ, facet zarabia, kobieta daje w zamian "miłość", związek w Hiszpani to bezwarunkowe bycie ze sobą, wzajemne zafascynowanie, czerpanie radości z samego przebywania razem, patrzenia na siebie, seksu. Zaskakuje mnie zwykły brak apetytu Polek na miłość i namiętność, pragmatyzm i interesowność. To, że Polki to najpiękniejsze i najwspanialsze kobiety na świecie to farsa. Na koniec napiszę żeby odeprzeć falę krytyki ze strony urażonych Polek, że ten post to nie jest uskarżanie się biednego chłopczyny na los czy reakcja na niepowodzenia w życiu osobistym. Jestem przystojnym, wykształconym, nieźle sytuowanym facetem, który na brak powodzenia tutaj nie narzeka, moim celem nie było obrażanie nikogo tylko uzewnętrznienie swobodnej, obiektywnej refleksji i głośne zanegowanie jakże błędnego stereotypu jakie to Polki są oh i ah. Stwierdzam wszech i wobec, głośno i wyraźnie, nie jest tak ;) Pozdrawiam i życzę miłego dnia.

A jednak to prawda!

Muzyka i obraz

 

Wolny dzień od sekciarzy

Pedalstwo kościelne żądaowolnego święta swojej sekciarskiej religii - niejakich trzech króli. Wolne w środku tygodnia. Rozpieprzyli tym tydień pracy. Ale w rozpieprzaniu są świetni więc ich to nie rusza. Natomiast sonda wśród ludzi pokazuje że po raz kolejny kościół i państwo zrobiła przeciwko obywatelom. Cytuję za onetem:

Ustawa wprowadzająca dzień wolny w święto Trzech Króli nie zadowala ani pracodawców ani pracowników. Obie strony zapowiadają złożenie jeszcze w tym miesiącu wniosków do Trybunału Konstytucyjnego. Ustawę zaskarżą pracodawcy zrzeszeni w Lewiatanie oraz NSZZ Solidarność. 
 
Pracodawcy RP i OPZZ podzielają zastrzeżenia do nowego prawa, ale są podzieleni w krytyce. Jedni uważają, że ustawa szkodliwie zwiększa liczbę wolnych dni, drudzy, że przeciwnie - w praktyce, w skali roku, będzie ich mniej.
Jeremi Mordasewicz z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan twierdzi, że w wyniku przyjęcia ustawy gospodarka poniesie znaczne straty. Szacuje, że łączne, dodatkowe obciążenie przedsiębiorstw wyniesie 900 milionów złotych, a roczna sprzedaż dóbr i usług, wytwarzanych jedynie w przedsiębiorstwach powyżej 50 pracowników spadnie o 4,2 miliarda. W efekcie, wpływy z utraconego podatku VAT i CIT zmniejszą się o 370 milionów.
NSZZ Solidarność ma inne argumenty. Związkowcom podoba się nowy dzień wolny od pracy, ale przewidują, że zmiany w prawie pracy doprowadzą, w realnym działaniu przedsiębiorstw, do likwidacji innych wolnych dni. Rzecznik związku Wojciech Gumułka spodziewa się, że pracodawcy, na mocy nowego prawa, będą manipulować odbieraniem dni wolnych, a pracownicy na tym stracą. Przypomina, że ustawodawca zlikwidował możliwość odebrania dnia wolnego za święto przypadające w sobotę, nie będzie też skrócenia tygodniowego czasu pracy, jeśli wypadnie w nim święto.
Związkowcy zrzeszeni w OPZZ są zdumieni metamorfozą, jaką przeszedł wniosek obywatelski w sprawie przywrócenia dnia wolnego w święto Trzech Króli. Przyjęta ustawa jest czymś zupełnie innym - mówi wiceprzewodniczący OPZZ Andrzej Radzikowski i dodaje, że z niepokojem patrzy na to, co się dzieje z procesem legislacyjnym w Polsce. Jego zdaniem, musieli tu działać lobbyści, czyli pracodawcy. "Przemycono zapisy, których nie było we wniosku zgłaszanym przez rzeszę ludzi" - zauważa wiceprzewodniczący OPZZ Andrzej Radzikowski.
Pracodawcy RP podzielają ten niepokój i częściowo popierają wniosek do Trybunału przygotowany przez Lewiatana i częściowo wniosek Solidarności. "Jesteśmy za, ale z dwóch wniosków wybieramy po trosze, bo przyjęte rozwiązanie nie służy ani pracodawcom ani pracownikom. Od początku byliśmy przeciwni takiej kombinacji" - powiedziała w rozmowie z IAR mecenas Monika Gładoch. Dodała, że to nie pierwszy przypadek takiego przerobienia przez parlament pierwotnego wniosku, że końcowa ustawa jest dla wnioskodawców zupełnie nie do poznania i nie do zaakceptowania.
Monika Gładoch jest zaniepokojona praktykami w procesie legislacyjnym. Jak podkreśliła, do rządu i parlamentu były kilkakrotnie kierowane protesty dotyczące wypaczania idei konsultacji społecznych.
Źródło: IAR
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...